Janusz Dąbrowski

dyrektor artystyczny

prowadził chór 1971 - 2020

Janusz Dąbrowski (1944 – 2020). Studiował teorię muzyki w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, a następnie dyrygenturę chóralną w Akademii Muzycznej w Poznaniu, którą ukończył w klasie prof. Stefana Stuligrosza.

Od 1967 r. kierował Warszawskim Chórem Międzyuczelnianym a od 1973 r. był dyrygentem Warszawskiego Chóru Żeńskiego „Harfa”. W latach 1974-82 piastował funkcję dyrektora artystycznego Towarzystwa Śpiewaczego „Harfa”. Wraz ze swoimi zespołami koncertował prawie we wszystkich krajach Europy. Dokonał wielu nagrań dla radiofonii i telewizji francuskiej, hiszpańskiej, niemieckiej i włoskiej. Janusz Dąbrowski został zaproszony przez Uniwersytet Stanowy w San Francisco (USA) do wygłoszenia cyklu wykładów o chóralistyce polskiej. We Włoszech wielokrotnie prowadził kursy dla dyrygentów organizowane przez Związek Chórów Północnowłoskich. Na festiwalu w Quintin (Bretania) przewodził warsztatom muzycznym, których program stanowiła muzyka cerkiewna. Od 1996 roku brał udział w pracach Federacji Chórów Francusko-Niemieckich. Wielokrotnie zapraszany był do pełnienia funkcji jurora w konkursach i festiwalach muzyki chóralnej. Janusz Dąbrowski wielokrotnie wyróżniany otrzymywał wiele odznaczeń i wyróżnień najwyższej klasy. Za propagowanie polskiej muzyki za granicą od Ministra Spraw Zagranicznych odznaczony został medalem. Z rąk Ministra Kultury przyjął odznaczenie „Zasłużony Działacz Kultury” oraz Srebrny Krzyż Zasługi. W grudniu 1999 r. z rąk Jego Eminencji Józefa Kardynała Glempa, Prymasa Polski, przyjął odznaczenie „Ecclesiae Populoque Servitium Praestanti” – „Wyróżniającemu się w Służbie dla Kościoła i Narodu”. W czerwcu 2009 r. Janusz Dąbrowski otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski za całokształt działalności artystycznej i upowszechnianie kultury.

Wspomnienie o Januszu Dąbrowskim

25 stycznia 2020 r. odszedł do wieczności nasz wieloletni Dyrygent i Dyrektor Artystyczny – Janusz Dąbrowski. Wybitny dyrygent, kompozytor i pedagog. Mistrz i Przyjaciel.

Gdy 7 marca 1973 r. przejął prowadzenie naszego chóru żeńskiego po profesorze Kołaczkowskim i Panu Stanisławie Głowackim, był już dość doświadczonym chórmistrzem z kilkuletnim stażem pracy z Chórem Międzyuczelnianym i innymi zespołami o mieszanych głosowo składach. Zaczynał nowy etap kariery przejąwszy dyrekcję artystyczną Towarzystwa Śpiewaczego „Harfa” i prowadzenie chórów męskich Harfy i naszego żeńskiego. Jednocześnie kończył zaocznie studia dyrygenckie w Poznaniu u prof. Stuligrosza. Studia stacjonarne w warszawskiej PWSM[1] zmuszony był przerwać po zamieszkach studenckich 1968 roku.

Podziwiałyśmy Go od samego początku za profesjonalizm i tchnięcie nowego ducha w nasz zespół. Przynosił na próby bardzo ciekawe wykonawczo utwory, których zdobycie było ogromnym problemem, a powielanie dla chóru wcale nie mniejszym. Ze względu na małą ilość oryginalnych utworów na chóry żeńskie, opracowywał dla nas pieśni dostępne w wersji na chóry mieszane lub męskie, a także pieśni jednogłosowe polskie i obce. Dzięki Jego erudycji muzycznej, kontaktom w środowisku polskim i zagranicznym oraz talentowi muzycznemu, nasz repertuar rozrósł się ogromnie. Obejmował utwory z różnych epok i tradycji muzycznych, od muzyki poważnej sakralnej i świeckiej, po utwory popularne i ludowe polskie i obce, kolędy i pieśni patriotyczne w większości w Jego opracowaniach, a także fragmenty oper i operetek, utwory jazzowe i gospel.

Nasz pierwszy wyjazd zagraniczny w 1976 r. zaprowadził nas do Nowosybirska w ZSRR, gdzie – mimo trzaskającego mrozu – bardzo gorąco przyjmowała nas Polonia spragniona kontaktu z polską kulturą, z muzyką, z rodakami z Polski.

W czerwcu 1980 r., przed naszym wyjazdem na długie tourneé po Europie Zachodniej, Janusz skomponował dla nas „Vivat” na spotkania z innymi chórami. Potem w Polsce wybuchły strajki. Akurat w dniu naszego wyjazdu przybrały na sile, ale my nic nie wiedziałyśmy, bo prasa o tym nie informowała. O wszystkim dowiadywałyśmy się dopiero, gdy przekroczyliśmy granicę i kierowcy autokaru włączyli Radio Wolna Europa. Byliśmy wszyscy przerażeni sytuacją w Polsce, baliśmy się o bliskich, którzy tam zostali. Zachodnia telewizja transmitowała mszę św. ze stoczni gdańskiej, a my śpiewałyśmy Mendelssohna „Oczy twe wysoko wznieś, skąd pomoc przybędzie” z wyjątkową gorliwością. Januszowi w duszy już brzmiała prawosławna wersja tego psalmu. W tym samym roku napisał piękną pieśń na chór żeński – „Wozwiedoch” w języku starocerkiewnosłowiańskim; to był ten sam psalm 121.

Dzięki Jego osobistym kontaktom w zagraniczne podróże koncertowe wyjeżdżałyśmy prawie co roku. Nie zmieniło się to nawet w stanie wojennym! Zjeździłyśmy z Nim prawie całą Europę! W r. 1983 nagrałyśmy płytę długogrającą podczas koncertu na żywo w Lyonie. Telewizja francuska FR3 nagrała film z tego koncertu, którego fragmenty odtwarzała na tej antenie przez wiele lat.

W Polsce występowałyśmy głównie w kościołach, szkołach, domach kultury, domach opieki. Uczestniczyłyśmy też w tradycyjnych koncertach niedzielnych w Akademii Muzycznej (obecnie Warszawski Uniwersytet Fryderyka Chopina), organizowanych przez Polski Związek Chórów i Orkiestr.

Po odłączeniu się naszego chóru od Towarzystwa Śpiewaczego Harfa byliśmy zdani na siebie i sami musieliśmy poszukiwać źródeł finansowania naszej działalności. Były takie okresy, że Janusz latami pracował z nami bez wynagrodzenia. Wyjątkiem były nieliczne koncerty płatne lub prywatne zlecenia, które udało się załatwić zarządowi lub samemu Januszowi.

W stanie wojennym, zwłaszcza na początku, kilkakrotnie po wyjściu z próby, Janusz nie mógł wrócić do domu na Stare Miasto, ponieważ stamtąd właśnie nadchodziły oddziały ZOMO. Uciekałyśmy wówczas wspólnie z Januszem zwykle w kierunku Muranowa, gdzie chroniliśmy się w mieszkaniu Neli, naszej ówczesnej prezes. Zwykle trwało to kilka godzin zanim ZOMO przemieściło się na tyle daleko, że można było podjąć próbę dotarcia do domów. A Nela w tym czasie karmiła nas wszystkich pysznościami, które błyskawicznie przyrządzała ze swych żelaznych zapasów.

Pod wpływem przeżyć stanu wojennego Janusz Dąbrowski w 1982 r. skomponował pieśń łacińską „Panis Angelicus” w dwóch wersjach: na chór żeński i na mieszany. Obydwie z pięknymi partiami solowymi.

Janusz dbał o wszystkie nasze potrzeby, nie tylko o potrzeby ducha, ale i ciała. W czasie stanu wojennego wszystko było na kartki. Żywność, obuwie i inne. Dzięki Janusza kontaktom dostawałyśmy z Francji i Niemiec paczki żywnościowe oraz leki, których w Polsce też brakowało. Gdy we Włoszech zwiedzałyśmy fabrykę obuwia – dostałyśmy w prezencie po 2 pary butów, w tym kozaki – bezcenne na mroźne wtedy polskie zimy. Fabryka odzieżowa sprezentowała nam jednakowe płaszcze jesienne na podpince. Znajomi Janusza z Francji i Niemiec działający w fundacjach charytatywnych wysyłali do różnych polskich miast – do kościołów i klasztorów, które zajmowały się rozdzielaniem darów wśród potrzebujących – całe TIRy pomocy żywnościowej i innego rodzaju. Udawało się wtedy przemycać również powielacze dla opozycji i zakazaną literaturę.

Podczas pielgrzymek Jana Pawła II do Polski śpiewałyśmy za każdym razem, gdy Papież odwiedzał Warszawę. Janusz uzgadniał repertuar z organizatorami mszy papieskich, przygotowywał swoje chóry, a potem często współdyrygował połączonymi chórami z Warszawy i okolic.

Pamiętamy wiele pięknych koncertów patriotycznych, kolędowych, innych sakralnych i świeckich pod Jego batutą. Niektóre koncerty jubileuszowe udało się nagrać na płyty. Słuchając tych płyt do dziś wspominamy ten piękny czas, gdy On uczył nas emisji głosu, interpretacji różnych rodzajów muzyki, gdy dyrygował wykonaniem wybranych przez siebie na konkretne okazje utworów, a programy koncertów układał zawsze tak, aby każdy słuchacz znalazł w nich coś dla siebie. A podczas wykonywania koncertów potrafił wydobyć z nas to, co najlepsze. Dowodem na to były entuzjastyczne recenzje z naszych koncertów ukazujące się w specjalistycznej prasie polskiej oraz gazetach zagranicznych. Zawsze podkreślano w nich kunszt dyrygencki Janusza Dąbrowskiego i Jego charyzmę.

Janusz zapraszany był często przez organizatorów różnych festiwali i konkursów chóralnych do zasiadania w jury. Po powrocie z każdego takiego wyjazdu wzdychał na próbie: „Jak ja nie lubię chórów!” I … zabierał się do próby z nami.

Miał słuch absolutny. Krążyły o nim legendy wśród chórzystów obydwu chórów. WChM opowiadał jak podczas jakiegoś nagrania potrafił „przynieść” do chóru dźwięk z reżyserki (z pomieszczenia reżysera dźwięku), upominając po drodze chórzystów, aby zachowali ciszę i nie uronił niczego z wysokości tego dźwięku! Podał go chórowi, aby mógł powtórzyć fragment nagrywanego utworu.

Na próbach bezbłędnie wyławiał osoby popełniające błędy melodyczne lub śpiewające nieczysto. Tępił też nieprawidłowo brane oddechy. W nutach kazał rysować trupią czaszkę w miejscach, gdzie oddech był niedozwolony. Jedna z naszych chórzystek zrobiła sobie w tym celu pieczątkę z trupią czaszką!

XXI wiek był już dla Niego mniej łaskawy. Zaczął chorować. W lutym 2010 r. kolejny zawał i udar nie pozwoliły Mu na powrót do normalnej pracy dyrygenckiej z Jego chórami. Wówczas do pomocy w prowadzeniu prób żeńskiej Harfy włączyły się, skierowane przez prof. Marię Wacholc (naszą dawną chórzystkę), studentki warszawskiego konserwatorium. Janusz czuwał nad wszystkim w domu, gdzie przy Jego łóżku odbywały się narady organizacyjne z zarządem i konsultacje artystyczne z młodymi dyrygentkami, Panią Jadwigą Widelską i Olgą Wądołowską. Gdy czuł się lepiej, przychodził na próby i akompaniował na fortepianie.

Choroba nie przeszkodziła Mu w kontynuowaniu pracy nad własnymi kompozycjami. To właśnie w czasie Jego choroby w latach 2006-2016 powstało najwięcej utworów na chór żeński. Większość z nich to była muzyka cerkiewna do tekstów liturgii prawosławnej[2]. Ale dostałyśmy też pieśń łacińską „Regina coeli laetare” (2013) dedykowaną Jego Bratu Krzysztofowi – wówczas ciężko choremu. Udało się tę pieśń nagrać na próbie pod okiem Maestra a pod batutą Pani Olgi Wądołowskiej. Co prawda było to nagranie na smartfonie, ale pozwoliło na prezentację tego utworu Bratu Janusza, co dla Obydwu Braci było bardzo ważne. Zwłaszcza, że Krzysztof Dąbrowski wkrótce po tym zmarł.

Szczególne upodobanie do muzyki cerkiewnej Janusz Dąbrowski wyniósł jeszcze z dzieciństwa w Olsztynie. Jego sąsiedzi byli wyznania prawosławnego. Z ich synem, swym rówieśnikiem, odwiedzał często cerkiew, aby posłuchać tej niezwykłej muzyki. Weszła Mu ona „w krew”; nosił ją w swym sercu do końca. Przecież prawie wszystkie kompozycje z ostatnich lat to pieśni prawosławne, oprócz „Regina coeli”. Nawet w „Vocalizie”[3] słychać wschodnie brzmienia! Inny charakter mają tylko: dużo wcześniejszy „Panis Angelicus” i „Ave Maria” na chór mieszany.

Maestro Dąbrowski (już z niedowładem lewej reki) współdyrygował koncertami jubileuszowymi 40-lecia żeńskiej Harfy w 2012 r. i w 2013 r. podczas nagrywania płyty w Muzeum Narodowym. Jeszcze w 2014 r. wybierał się z nami kolejny raz do Loreto. Wyjazd jednak nie doszedł do skutku. 45-lecia (koncerty w 2016 r. (jubileuszowy pod batutą p. Olgi Wądołowskiej) i w 2017 r. (monograficzny z kompozycjami Janusza Dąbrowskiego – pod batutą p. Joanny Krejzler) nie był już w stanie świętować z nami na koncertach.

Śpiewałyśmy dla Niego na próbach przez telefon albo pod Jego balkonem. Odwiedzałyśmy Go relacjonując, co dzieje się w chórze. Pisałyśmy maile i SMSy. Nowa Pani Dyrygent Joanna Krejzler konsultowała z Januszem Dąbrowskim szczegóły wykonawcze Jego kompozycji. Dostawał nagrania.

Kolejne choroby i operacje odzierały Go z sił, a nas z nadziei, że nasze modlitwy o Jego zdrowie zostaną wysłuchane. W grudniu 2019 r. wydawało się, że przetrwał najgorsze, że niebezpieczeństwo minęło, że wszystko idzie ku lepszemu, choć już nie wstawał z łóżka.

Znakomity słuch towarzyszył Januszowi do końca. Po powrocie ze szpitala opowiadał, że lekarkę – sprawdzającą funkcjonowanie Jego wszystkich zmysłów po kolejnym udarze czy zawale – wprawił w zakłopotanie podając precyzyjnie nazwy muzyczne dźwięków wydawanych przez wszystkie aparaty podtrzymujące życie na sali intensywnej terapii.

Cieszyłyśmy się, słysząc Jego rześki głos w telefonie, widząc znów Jego zainteresowanie wszystkim, co się wokół działo. Dzwonił do Tereni prosząc o Jej specjalnie przyprawione śledzie na Święta Bożego Narodzenia. Bardzo Mu smakowały. Irenka przywiozła Mu naleśniki.

Po Nowym Roku byłyśmy zajęte przygotowaniami do koncertu kolędowego, ale na początek lutego umawiałyśmy się na wizytę u Maestra. Nie zdążyłyśmy. Nie możemy się z tym pogodzić. Bardzo nam Go brakuje! A jednocześnie mamy wrażenie, jakby tu nadal był. Zwłaszcza, gdy słuchamy nagrań Jego utworów, gdy patrzymy na nuty pisane Jego ręką, na fotografie, gdy śpiewamy Jego pieśni pamiętając o wskazówkach, jakich udzielał podczas ich nauki, mając jeszcze w uszach Jego głos…

Janusz Dąbrowski odcisnął na naszym chórze tak głębokie artystyczne piętno, że nie mamy wątpliwości, że pozostanie naszym muzycznym Patronem. Chciałybyśmy rozszerzyć nazwę chóru nadając mu imię Janusza Dąbrowskiego, bo przez prawie 50 lat byłyśmy autentycznie J e g o chórem.

Joanna Kulesza-Fijałkowska
Warszawski Chór Żeński „Harfa”
29.02.2020 r.

[1] Od 1979 r. Państwowa Wyższa Szkoła Muzyczna nazywała się Akademią Muzyczną, a obecnie to Warszawski Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina.
[2] Gospodi usłyszi 2006 r.; Iże heruvimy ok. 2007 r.; Bogorodice Dievo 2016; Miłost mira 2016; Swiatyj Boże 2016; Vospojtie Gospodi 2016.
[3] Pierwsza wersja „Vocalise” z 1984 r., ostatnie poprawki z 2016 r.